14 sty 2017

Od Ayano - Loteria (Liberty)

Poranne słoneczne promienie wpadły na mój pysk. Odwróciłam głowę i otworzyłam oczy. Wyjątkowo pospałabym jeszcze trochę, jednak czułam, że może to być dość ciekawy dzień, dlatego wstałam i udałam się do najbliżej rzeki. Zdziwiło mnie, że było tu większe zamieszanie niż zwykle. Wszystkie psy szły w jedną stronę, konkretnie do Jaskini Zebrań. Poszłam więc za nimi. Miałam nadzieje na jakieś zadanie, ponieważ jak na razie nie zanosiło się na to bym miała co robić. Wszystkie psy usadowiły się pod skałą. Przywódczyni opowiadała coś o wilczycy i wilczkach, ale ja ledwo słuchałam. Miałam nadzieje, że to pędzie coś poważnego, a nie szukanie szczyli jakiejś wilczycy. W końcu usłyszałam swoje imię. 
- Ayano, jesteś mordercą, a Ci są znani ze znajdowania swoich ofiar w dość szybkim tempie. - jej wyraz pyska wskazywał na to, że właśnie przydzieliła mnie do grupy poszukiwawczej. 
- Brooklyn, nie wydaje Ci się by tak "poważną sprawą" jak szukanie jakiś szczeniaków, nie powinien się zająć zaufany pies? 
- Tak, ale muszę mieć powód by Ci zaufać, więc proszę, wykaż się. - uśmiechnęła się. Oczami wyobraźni już trzymałam jej gardło w pysku, więc uśmiechnęłam się na tą myśl.- Ujmę to za "tak". - usłyszałam od alphy. Tylko prychnęłam i wybiegłam z jaskini. Popędziłam we wskazane miejsce gdzie ostatnio widziano szczeniaki. Gdy tam dotarłam staranie obwąchałam ziemię. Wyczułam jeden mocniejszy trop. Suczka musiała być wysoko w pozycji, skoro miała taką woń. Podążyłam po śladach. Zapach urwał się przy rzece, ale za to dołączył do tego druga woń samca psa. Ktoś miał ochotę uratować szczyla za mnie? Mhm... Albo zrobić sobie z niego przekąskę. Heh. Sama bym się nie zastanawiała gdybym zobaczyła szczenię samo, bym użyła go jako worek treningowy. Podążyłam dalej za zapachem, który coraz bardziej wydawał mi się znajomy. Dotarłam do końca terenów sfory. No tak, gdybym chciała kogoś zabić, to wolałabym to zrobić bez świadków. Szłam dość szybko, ale tak by czuć zapach psa. Zawarczałam gdy zapach się nasilił. Byłam bardzo blisko. Najpierw chciałam szybko wyskoczyć z krzaków, jednak przypomniało mi się co mi mówił kiedyś pewien pies: "Zaskoczenie jest jedną z najlepszych broni wojownika, a pochopne postępowanie mu nie przystoi", dlatego postanowiłam pozostać do czasu gdy zobaczę szczeniaka. Nie będzie sensu bić się o zwłoki. Zaczaiłam się więc w ów krzakach i powoli zbliżałam się. Wtedy zobaczyłam szczyla. Mała szczerzyła kły w stronę psa, który uważał to za zabawne i co chwila ranił małą. Wyskoczyłam z krzaków i popchnęłam psa. Ten gdy tylko się otrząsnął spojrzał na mnie z zaskoczeniem i zaśmiał się. 
- Ayano! 
- Chyba sobie drwisz?! Jakim cudem znasz moje imię?! - zawarczałam. 
- To ja... Kun. - Odezwał się owczarkowaty pies. Wtedy zaświeciło się światełko w tunelu mojej niepamięci! No tak, to ten pies z którym chodziłam do sierocińca! Zawsze śmiałam się z jego imienia. Dopiero potem ogarnęłam się, że jego imię oznacza "w tym samym wieku". Co nawet się zgadało. Kun nawet jako dorosły pies lubił się bawić jak głupi szczeniak. Jedno z najfajniejszych wspomnień jakie wiązałam z Kun'em, było moje pierwsze morderstwo. To on był moim pomocnikiem, ale udało mu się potem zataić swoją zbrodnie, gdy ja zostałam oskarżona, od tego czasu się do niego nie odzywałam. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Kun rozmawiał z Osaną, która była pierwszą suczką z jaką Taro rozmawiał. Zawsze się mu podlizywała, musiała zginąć! W końcu suka zaufała mojemu pomocnikowi do tego stopnia, że udała się z nim na przechadzkę i wtedy ją zaatakowałam. Kun upierał się by najpierw się z nią pobawić, ja mu na to pozwoliłam. Kilka razy wykorzystał Osanę do swoich niegodziwych celów i w końcu oddał całą poobijaną, a ja skróciłam jej męki. Taki los spotykał każdą, która dotknęła mojego Taro. A teraz jak widać i jego wywalili z naszej rodzinnej sfory.  
- Kun... dalej taki sam. Gwałciciel i znęcacz... - rzuciłam oschle. 
- Ale ja nie zabijam. 
- Ta... robisz im wielką łaskę. - drwiłam z psa. - Ale tego szczyla to zostaw mi. 
- Oh... miałem nadzieje na małą zabawę... - spojrzał na suczkę. 
Kun
- Dostałam zadanie, by zanieść ją do domu... Oddaj mi szczeniaka! - zawarczałam. 
- Od kiedy jesteś taka dobra, co? Ayano dobry aniołek?- zadrwił. 
- Natychmiast mi ją oddaj!
- Bo co?! Zabijesz mnie? Ayano... jestem silniejszy, nie dasz rady. 
- Oddaj szczeniaka!
- A może podyskutujemy. Ty dasz się, a ja Ci ją oddam. Zawsze chciałem Ci to zaproponować. 
- Cię naprawdę poje*ało! Głupi szczeniak! - zawarczałam. 
- Nie potrzebuję pomocy, sama sobie poradzę! - odezwała się mała wilczyca z pewną miną. 
- Ta, właśnie widzę. - powiedziałam spoglądając na jej rany. - Nie znasz Kun'a. 
- To jak Ayano? Układ jak zawsze? Ja się pobawię, a ty zabijesz? 
- Już Ci mówiłam, muszę ją odnieść ŻYWĄ, niestety. - zawarczałam jeszcze raz. Miałam szczerze dość dążenia dalej tej bezsensownej rozmowy. Chciałam wykonać swoje zadanie i mieć to z głowy, a teraz Kun mi to utrudniał. Podeszłam do szczeniaka i popchnęłam ją w stronę krzaków, z których wyskoczyłam. 
- Ej! - zawarczał Kun i rzucił się na mnie. Ugryzł boleśnie w bok, jednak udało mi się wymknąć zanim zacisnął szczęki mocniej. Złapałam za ogon i pies zawył z bólu. Szybko zadawałam ciosy zanim owczarek zdążył dopchać się do mojego gardła. Wtedy złapałam za brzuch. 
- Ayano, oszczędź! - jęknął. Znał ten chwyt, to własnie nim pozbywałam się swoich rywalek do serca Taro. Zaśmiałam się, ale szczęki miałam dalej zaciśnięte. Zaczęłam szarpać i masakrować mu brzuch. Pies zawył głośno, a gdy puściłam wydał z siebie zmęczone dechy i opuścił ciało. Nigdy bym się nie spodziewała, że zamorduje nawet psa, który kiedyś być może był moim jako takim "przyjacielem", ale Kun sam się o to prosił. Szczeniak popatrzył na krew na moim pysku z przerażonymi oczami. Zaśmiałam się cicho. 
- A ty? Myślisz, że ta wyprawa ujdzie Ci na sucho? - Zawarczałam przez uśmiech. - Myślisz, że komuś się chce tak Ciebie ratować od takich psów jak Kun?! 
- N...nie... 
- No właśnie, to może następnym razem posłuchasz się opiekunki czy tam matki i będziesz siedziała na dupie tak jak mówią?! - zawarczałam. 
- T...tak. 
- Jak Ci mówią? 
- Liberty. 
- Więc, Liberty, wracamy do domu! 
Ruszyłam pierwsza przodem, a za mną szła młoda wadera. Czułam od niej niepokój. Cóż, pewnie pierwszy raz widziała jak jakiś pies morduje drugiego psa. Była odważna, ale nie pewna swego, na wojownika się na pewno nie nada, może na obrońce, który zazwyczaj słucha się wszystkich i robi to co mówią, albo na szpiega, jest dość szybka, nadąża za mną. Co jakiś czas zerkałam za siebie patrząc na małą czy idzie. W końcu dotarliśmy do rzeki. Weszłam do wody i obmyłam się z krwi. Wtedy Liberty zapytała. 
- Ty, nie czułaś współczucia dla tego psa? Nie wahałaś się go zabić... Mimo, że go znałaś. 
Spojrzałam na nią z drwiną. 
Liberty
- Zapamiętaj sobie smarku, współczucie jest słabością! Gdybym ja tego nie zrobiła to on by mnie zabił, a jakoś mi się nie pali iść na tamten świat. 
- Ale zrobiłaś to... tak okrutnie. 
- Lubię patrzeć na cierpienie. Taka moja taktyka. I lepiej dla Ciebie, żebyś mnie więcej nie spotkała... nie będę Cię wielokrotnie odprowadzać do matki! Następnym razem podzielisz los tego psa! 
Szczenię podkuliło ogon i położyło uszy po sobie. Bała się mnie, to było widać. Cóż, tym lepiej dla niej. Wyszłam z wody i pognałam ją by iść dalej. 

Dotarliśmy do polany gdzie miała czekać wilczyca. Nathalie widząc Liberty przytuliła ją. Od tych czułości robi mi się nie dobrze więc przekręciłam oczami i zbliżyłam się do wilczycy. 
- Następnym razem jak zobaczę te szczeniaki same to obiecuję, żywych już ich nie znajdziecie! Myślisz, że sfora nie ma co robić tylko uganiać się za jakimiś bachorami nieogarniętej wilczycy!? Powtarzam jeszcze raz! Nie chce widzieć tych szczeniaków bez opieki! Wiesz, że Liberty niemało została zgwałcona przez psychicznego psa!? - wyszczerzyłam kły. Wtedy odezwała się  Brooklyn warcząc na mnie cicho. 
- Ayano, przestań... To mogło się zdarzyć najlepszym matkom! 
W odpowiedzi prychnęłam, nie obchodziło mnie to, jedynie cieszyłam się, że mam już to z głowy. Nie mam ochoty szukać następnych szczeniaków, których jakieś niedorozwinięte wilczyce nie umiały upilnować. Jak się nie umie, to na chorobę mieć?! Nie rozumiem tego. Odeszłam zostawiając "szczęśliwą rodzinę" za sobą. Jak już wspomniałam, od czułości robiło mi się nie dobrze, więc... 

Udałam się do swojego legowiska. Cały dzień zszedł mi na poszukiwaniu tego szczeniaka. Zjadłam więc pozostałości z wczorajszej kolacji i położyłam się spać. Jednak co chwilę budziłam się jakby coś nie dawało mi spokoju. Przez Kun'a, którego miałam dzisiaj przyjemność spotkać... i zabić, przypomniały mi się zmasakrowane ciała moich ofiar, te siniaki i ślady gwałtu, a potem ciało Taro. Jego jedynego zabiłam ciosem w szyję. Tej nocy te wizje nękały mnie do rana. Dopiero teraz trochę pożałowałam tego co zrobiłam. Ich dusze, dusze zamordowanych nigdy nie odpuszczą mi tego co im zrobiłam. Pewnie niebawem będę miała okazję spotkać się z nimi by rozliczyły się ze mną z tego co im zrobiłam.

Opowiadanie zaliczone! //Brooklyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!