Biłam się z myślami. Z jednej strony wolałabym iść o własnych siłach, w końcu samiec również był ranny, a ja swoją wagę miałam. Z drugiej, zapewne nie dałabym rady, a w ten sposób dotrzemy szybciej do Packu. Poza tym jego sierść była taka miękka, taka wygodna... Podskoczyłam, kiedy samiec odrobinę przyśpieszył kroku. Odruchowo objęłam go łapami, aby nie spaść. Nie skomentował tego, więc zostawiłam w ten sposób i wtuliłam się w niego. Oczami wyobraźni niemalże widziałam, jak przewraca oczami, jednak wciąż zachowywał milczenie. Uśmiechnęłam się lekko, czego widzieć nie mógł. Po dłuższym czasie panująca cisza zaczynała działać mi na nerwy, przez co byłam zmuszona ją przerwać.
- Wataha Krwawej Nocy... Myślisz, że bylibyśmy w stanie ich zniszczyć? - spytałam.
- Zapewne mają przewagę liczebną, więc nie. - odparł oschle.
- Fakt, nasza dwójka nie da rady, sfora również póki co do liczniejszych nie należy, poza tym nie powinnam ich w to mieszać. Mimo wszystko myślę, że mogłabym udać się na jakiś zwiad, odnaleźć ich i wydobyć cenne informacje... - zamyśliłam się.
- Na pewno nie w obecnym stanie. - warknął.
- Co ty się tak o mnie martwisz? - mruknęłam.
Nie było mi dane poznać odpowiedzi, aczkolwiek przyjemne ciepło rozprzestrzeniło się po moim całym ciele. Dalsza wędrówka odbyła się bez rozmów. W pewnym momencie podjęłam decyzję o zrobieniu przerwy. Zaczęło się ściemniać, a samiec zapewne potrzebował chociaż trochę odpoczynku, pomimo tego, że nie wykazywał nawet najmniejszych oznak zmęczenia. Głównie ze względu na niego chciałam się zatrzymać, w innym wypadku nie pozwoliłabym na to za żadne skarby. Kiedy w końcu postawił mnie na ziemi, postanowiłam poszukać nam czegoś do jedzenia, ale skończyło się to bliższym zetknięciem z glebą. Natychmiast pies pojawił się z powrotem koło mnie pod nosem marudząc, że tym razem nie zdążył mnie uratować.
- Głupio mi z tym, że potrzebuję ciągłej podpory. Jestem takim zbędnym balastem. - westchnęłam cicho.
- Wyliżesz się z tego. - odpowiedział spokojnie.
- Ale póki co jestem kłopotem. Przepraszam. - wbiłam wzrok w ziemię.
- Nie mów tak. - jego głos był zimny i stanowczy.
Zdecydowałam się nie odzywać, jednak w myślach wciąż przeklinałam te cholerne rany.
- Idę coś upolować. - oznajmił tuż po rozpaleniu ogniska, po czym zniknął zostawiając mnie pod w miarę rozłożystym drzewem.
Ukryłam łeb w łapach. Czułam się jak kula u nogi, spowalniacz... Przegryzłam wargę. Wtedy do moich nozdrzy dotarł nieznany zapach. Odruchowo cała się spięłam. Chciałam wstać, aby ukryć się wysoko w gałęziach i z góry móc obserwować okolicę, jednak nie było mi to dane. Syknęłam, kiedy po raz kolejny moje ciało zderzyło się z twardym podłożem.
- Proszę proszę, co my tu mamy? - usłyszałam.
Trudno było nie wyczuć drwiny ukrytej w tych sześciu słowach. Gwałtownie obróciłam łeb i obnażyłam kły. Mym oczom ukazał się wilk mniej więcej mojego wzrostu, oczywiście kiedy stałam. Moja pseudo postawa wojenna wzbudziła w nim śmiech.
- W ten sposób się nie obronisz, pchlarzu. - rzekł rozbawiony.
- Mów tak dalej, a stracisz życie szybciej, niż zdążysz mrugnąć. - powiedziałam przez zaciśnięte kły.
- Ah tak? - po tych słowach podszedł do mnie.
Warknęłam, kiedy odważył się mnie kopnąć.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale atakowanie rannych jest ciosem poniżej pasa, śmieciu. - wydusiłam między kolejnymi uderzeniami.
- Takie gnidy, jak wy, nie zasługują na nic więcej. - złośliwy uśmieszek wdarł się na jego pysk.
- Zostaw ją.
Wzrokiem powędrowałam do Dantego, który wręcz kipiał ze złości. Przeciwnik uważnie przeanalizował wygląd mojego przyjaciela. Zapewne zdał sobie sprawę, że jest dużo mniejszy i nie ma zbytnio szans. Przeklinając cicho pod nosem postanowił się go posłuchać i odszedł w stronę, z której przyszedł.
- Nic ci nie jest? - samiec odłożył na bok martwego jelenia i podszedł, aby mnie zbadać.
Przez chwilę nawet zapomniał zamaskować troskę, którą było widać na jego pyszczku.
- Raczej nie. - skłamałam, chociaż ból, jaki mi doskwierał świadczył o czym innym.
Skrzywiłam się, kiedy Dante delikatnie mnie dotknął.
- Wcale. - warknął.
Właśnie w ten sposób dorobiłam się kolejnych opatrunków, a całą pozostałą drogę do Packu, czyli kolejne parę dni, przebyłam na grzbiecie samca. Dopiero pod koniec, już na naszych terenach byłam wystarczająco silna, aby nie przewracać się na każdym kroku.
- Poczekaj chwilę. - poprosiłam, kiedy byliśmy już u stóp Śnieżnych Gór.
Moją uwagę zwróciło poruszenie się najbliższej choinki. Jak się po chwili okazało, siedział pod nią mały, przerażony wilk. W pierwszej chwili byłam zaskoczona, później przypomniało mi się, że przecież wciąż trwają poszukiwania szczeniaków watahy.
- Chodź, mały. Zaprowadzę cię do opiekunki. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
Ku memu zaskoczeniu, młode nawet się nie zastanawiało, od razu podeszło do mnie.
- Dante, leć już do jaskini, ja muszę udać się do Nathalie. - zwróciłam się do samca.
Pies kiwnął łbem na zgodę. Obróciłam się i powoli zaczęłam odchodzić z maluchem.
- Brook..? - usłyszałam.
Poruszyłam łbem w stronę, gdzie stał Dante i spojrzałam na niego pytająco. Po jego minie widziałam wyraźną niepewność, ale otworzył pyszczek.
- Przyjdź do mnie, jak go odprowadzisz. Chcę z tobą porozmawiać. - wymamrotał.
Skinęłam głową na zgodę i posłałam mu delikatny uśmiech, następnie ruszyłam razem z, jak się później okazało, samicą.
- Luka! - głos opiekunki słychać było z daleka, najwyraźniej tylko czekała, aż ktoś do niej przyjdzie.
Zdecydowałam się zostawić je z resztą szczeniaków i udać się do Dantego. Ciekawość zżerała mnie od środka. O czym takim chciał porozmawiać? Denerwował się, kiedy prosił, ja również zaczęłam, odkąd zaczęłam o tym myśleć. Przekraczając próg jego jaskini przełknęłam ślinę.
Dante? O czym takim chcesz porozmawiać?
Opowiadanie zaliczone [samej sobie xd] //Brooklyn
- Wataha Krwawej Nocy... Myślisz, że bylibyśmy w stanie ich zniszczyć? - spytałam.
- Zapewne mają przewagę liczebną, więc nie. - odparł oschle.
- Fakt, nasza dwójka nie da rady, sfora również póki co do liczniejszych nie należy, poza tym nie powinnam ich w to mieszać. Mimo wszystko myślę, że mogłabym udać się na jakiś zwiad, odnaleźć ich i wydobyć cenne informacje... - zamyśliłam się.
- Na pewno nie w obecnym stanie. - warknął.
- Co ty się tak o mnie martwisz? - mruknęłam.
Nie było mi dane poznać odpowiedzi, aczkolwiek przyjemne ciepło rozprzestrzeniło się po moim całym ciele. Dalsza wędrówka odbyła się bez rozmów. W pewnym momencie podjęłam decyzję o zrobieniu przerwy. Zaczęło się ściemniać, a samiec zapewne potrzebował chociaż trochę odpoczynku, pomimo tego, że nie wykazywał nawet najmniejszych oznak zmęczenia. Głównie ze względu na niego chciałam się zatrzymać, w innym wypadku nie pozwoliłabym na to za żadne skarby. Kiedy w końcu postawił mnie na ziemi, postanowiłam poszukać nam czegoś do jedzenia, ale skończyło się to bliższym zetknięciem z glebą. Natychmiast pies pojawił się z powrotem koło mnie pod nosem marudząc, że tym razem nie zdążył mnie uratować.
- Głupio mi z tym, że potrzebuję ciągłej podpory. Jestem takim zbędnym balastem. - westchnęłam cicho.
- Wyliżesz się z tego. - odpowiedział spokojnie.
- Ale póki co jestem kłopotem. Przepraszam. - wbiłam wzrok w ziemię.
- Nie mów tak. - jego głos był zimny i stanowczy.
Zdecydowałam się nie odzywać, jednak w myślach wciąż przeklinałam te cholerne rany.
- Idę coś upolować. - oznajmił tuż po rozpaleniu ogniska, po czym zniknął zostawiając mnie pod w miarę rozłożystym drzewem.
Ukryłam łeb w łapach. Czułam się jak kula u nogi, spowalniacz... Przegryzłam wargę. Wtedy do moich nozdrzy dotarł nieznany zapach. Odruchowo cała się spięłam. Chciałam wstać, aby ukryć się wysoko w gałęziach i z góry móc obserwować okolicę, jednak nie było mi to dane. Syknęłam, kiedy po raz kolejny moje ciało zderzyło się z twardym podłożem.
- Proszę proszę, co my tu mamy? - usłyszałam.
Trudno było nie wyczuć drwiny ukrytej w tych sześciu słowach. Gwałtownie obróciłam łeb i obnażyłam kły. Mym oczom ukazał się wilk mniej więcej mojego wzrostu, oczywiście kiedy stałam. Moja pseudo postawa wojenna wzbudziła w nim śmiech.
- W ten sposób się nie obronisz, pchlarzu. - rzekł rozbawiony.
- Mów tak dalej, a stracisz życie szybciej, niż zdążysz mrugnąć. - powiedziałam przez zaciśnięte kły.
- Ah tak? - po tych słowach podszedł do mnie.
Warknęłam, kiedy odważył się mnie kopnąć.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale atakowanie rannych jest ciosem poniżej pasa, śmieciu. - wydusiłam między kolejnymi uderzeniami.
- Takie gnidy, jak wy, nie zasługują na nic więcej. - złośliwy uśmieszek wdarł się na jego pysk.
- Zostaw ją.
Wzrokiem powędrowałam do Dantego, który wręcz kipiał ze złości. Przeciwnik uważnie przeanalizował wygląd mojego przyjaciela. Zapewne zdał sobie sprawę, że jest dużo mniejszy i nie ma zbytnio szans. Przeklinając cicho pod nosem postanowił się go posłuchać i odszedł w stronę, z której przyszedł.
- Nic ci nie jest? - samiec odłożył na bok martwego jelenia i podszedł, aby mnie zbadać.
Przez chwilę nawet zapomniał zamaskować troskę, którą było widać na jego pyszczku.
- Raczej nie. - skłamałam, chociaż ból, jaki mi doskwierał świadczył o czym innym.
Skrzywiłam się, kiedy Dante delikatnie mnie dotknął.
- Wcale. - warknął.
Właśnie w ten sposób dorobiłam się kolejnych opatrunków, a całą pozostałą drogę do Packu, czyli kolejne parę dni, przebyłam na grzbiecie samca. Dopiero pod koniec, już na naszych terenach byłam wystarczająco silna, aby nie przewracać się na każdym kroku.
- Poczekaj chwilę. - poprosiłam, kiedy byliśmy już u stóp Śnieżnych Gór.
[...]Jak się po chwili okazało, siedział pod nią mały[...] |
- Chodź, mały. Zaprowadzę cię do opiekunki. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
Ku memu zaskoczeniu, młode nawet się nie zastanawiało, od razu podeszło do mnie.
- Dante, leć już do jaskini, ja muszę udać się do Nathalie. - zwróciłam się do samca.
Pies kiwnął łbem na zgodę. Obróciłam się i powoli zaczęłam odchodzić z maluchem.
- Brook..? - usłyszałam.
Poruszyłam łbem w stronę, gdzie stał Dante i spojrzałam na niego pytająco. Po jego minie widziałam wyraźną niepewność, ale otworzył pyszczek.
- Przyjdź do mnie, jak go odprowadzisz. Chcę z tobą porozmawiać. - wymamrotał.
Skinęłam głową na zgodę i posłałam mu delikatny uśmiech, następnie ruszyłam razem z, jak się później okazało, samicą.
- Luka! - głos opiekunki słychać było z daleka, najwyraźniej tylko czekała, aż ktoś do niej przyjdzie.
Zdecydowałam się zostawić je z resztą szczeniaków i udać się do Dantego. Ciekawość zżerała mnie od środka. O czym takim chciał porozmawiać? Denerwował się, kiedy prosił, ja również zaczęłam, odkąd zaczęłam o tym myśleć. Przekraczając próg jego jaskini przełknęłam ślinę.
Dante? O czym takim chcesz porozmawiać?
Opowiadanie zaliczone [samej sobie xd] //Brooklyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!