Uśmiechnąłem się niby sam do siebie i dodałem jeszcze po chwili wahania:
- Moja mama również opowiadała bardzo dużo o rudej borderce. - zobaczyłem jak suczka nastawia uszu mimo że szliśmy gęsiego przez strome zbocze. - Mówiła że okropnie żałuje słów które wypowiedziała w tamtej sprzeczce i było jej strasznie wstyd, choć trudno było ukryć smutną radość z jaką mówiła o twojej matce.
Brooklyn najwyraźniej usatysfakcjonowała ta odpowiedź i dalej nie ciągnęliśmy tematu. Spytała więc:
- Po co mnie wołałeś?
- Ah, właśnie. - przypomniałem sobie nagle. Do moich splątanych myśli ponownie powrócił zdumiewający obraz o których chciałem jej powiedzieć. - Podczas robienia spisu napotkałem bardzo specyficzne zwierzę. Chciałbym się nim z wami podzielić.
Wgłębi duszy wiedziałem o jakim stworzeniu tu mowa - wiele, wiele razy labradorka raczyła mnie cudownymi historiami o magicznych zwierzętach które mieszkały na tych terenach. A więc mimo że wiele dni minęło od tych opowiastek to dziecko nigdy tego nie zapomni.
Po drodze zgarnąłem również Cole`a który zawzięcie pisał coś na ścianie jaskini Zebrań; prawdopodobnie regulamin. Dalej ruszyliśmy zlodowaciałą drogą przez zwykły lasek co rusz potykając się o brodzące w puchu własne łapy, niewidoczny korzeń czy lód ukryty pod grubą warstwą. W końcu jednak przebrnęliśmy przez las i drzewa zaczęły powoli gęstnieć, wzniesienia od Śnieżnych Gór stopniowo się powiększyły, jednak po chwili przełażenia przez skałki i już zdecydowanie starsze drzewa, zabrnęliśmy całkowicie do Starej Puszczy.
Zawsze ta część sfory najbardziej mi imponowała - wielkie, omszone pnie, dzika gęstwina i brak wolnego miejsca od krzaków, drzew czy gałęzi. Nie marudziłem jednak i wciąż z uwagą wyszukiwałem woni którą napotkałem kilka godzin wstecz.
I wreszcie - poczułem ją. Zresztą też usłyszałem, więc bezgłośnie nakazałem wszystkim usiąść pod przewalonym dębem. Z początku nic nie było słychać, jednak po kilku dłużących chwilach do moich uszu dotarł znany już dźwięk. Brzmiał niczym ćwierkot rozbudzonych ptaków, delikatny świst wiosennego wiatru połączony z cichym szumem wzburzonego strumienia. Gdzieś daleko w tyle dosłyszałem również ostrożny powiew dzwonków, zwisający swe kielichy nad taflą i mógłbym przysiąc że pod nosem poczułem słodki zapach kwiatów. Zresztą potrafiłbym tu siedzieć latami gdyby nie to że coś jeszcze przykuło naszą uwagę.
Między drzewami pojawiła się błękitna mgiełka - niby nic fascynującego w końcu widuje się ją dosyć często. Tak, zdecydowanie nie zwróciłbym na tą większej uwagi gdyby postać nie wysunęła się w pełnej okazałości. Powoli mgiełka zaczęła się formować w zwierzęcy kształt, aż po chwili stała przed nami sarna. Świeciła od niej energia przez którą mógłbym położyć się teraz w gąszczach i zasnąć na sto lat. Spojrzała na nas srebrnymi oczami ale nie uciekła - obserwowała nas uważnie jakby to ona teraz siedziała ukryta pod pniem.
- Patronus. - mruknąłem dostatecznie cicho by nie zakłócić panującej atmosfery. - Duch dawnego stworzenia który zasłużył sobie na dalsze życie.
Sarna uniosła wyżej zgrabny pysk i zaczęła nasłuchiwać. Najwyraźniej coś dosłyszała bo odwróciła się i w podskokach zniknęła za krzewami. Przez chwilę jeszcze nikt się nie ruszał aż wreszcie Cole powiedział:
- Nigdy nie widziałem takiego stworzenia. - wszyscy pokiwaliśmy lekko głowami na znak że sami jesteśmy w szoku. Wstałem powoli a reszta podążyła za moim przykładem.
- Czy macie jeszcze coś do zrobienia? - spytałem a gdy suczka i pies pokręcili głowami, dodałem: - Może pomożecie mi w spisie? Jest to dosyć pracochłonne i na pewno nie zrobię tego w jeden dzień.
- Czemu nie. - wzruszyła ramionami Brooklyn gdy wychodziliśmy na jako taką dróżkę.
Brook? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!