Przede mną kończył się klif i otwierała się oschłań.
Fale z hukiem rozbijały się dobrych siedemdziesiąt metrów niżej. Z
wściekłością atakowały piaszczystą plaże, załamywały się i zmieniały w
spienioną kipiel. Mewy krzyczały dookoła. W końcu udało mi się oderwać
wzrok od krawędzi urwiska i skupić wzrok na punkcie w wzburzonym
Oceanie. Nagle jakbym przeniósł się do innego świata. Oczyma duszy
widziałem wszytko.
Godni? Nie. Jak możecie być goni.... Mordercy. Byłem snem, a potem...
Hałas i te wszystkie.... Sznurki. Musiałem zabić tego drugiego,
"dobrego". Nie chciałem, ale w tym świecie nie zawsze mamy wybór. Jestem
gotów.
Jestem wolny. Nic już za sznurki nie trzyma mnie. N I C.
Przebudziłem się. To tylko sen. W dalszym ciągu leżałem na krawędzi
urwiska. Księżyc już wzbił się na niebo, które usiane było milionami
drobnych gwiazd migoczących na granatowym tle nieba. Ocean. Teraz taki
spokojny. Wstałem i przeciągnąłem się. Lekki, ale dość mroźny wietrzyk
owiewał moją sierść. Udałem się przed siebie, ścieżką zaraz przy
krawędzi. Może mnie gdzieś doprowadzi?
Nightshade?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!