14 sty 2017

Od Oscara - Loteria (Ruby)

Właśnie wygrzewałem się bladymi promieniami słońca przy jaskini, kiedy do mojego nosa doszła niepokojąca woń. Podniosłem głowę rozglądając się uważnie i śledząc każde drżenie pojedynczego źdźbła. Minęła dłuższa chwila a nic się nie pojawiało, dlatego przez chwilę miałem wrażenie że może po prostu pomyliłem się z zapachem przebiegającego królika.
Nie było to jednak słuszne - zaraz po przejściu tych wątpliwości, usłyszałem miękki dźwięk pędzących łap i zza zakrętu wybiegło szare, postawne stworzenie. Wstałem gwałtownie, jeżąc sierść i obnażając kły gdyż skołtunione, szarawe futro, postura psa i dziki błysk w oku uświadomił mi z kim się spotkałem, jednak tego ranka ponownie się pomyliłem. Wilk, a raczej wilczyca, najwyraźniej nie miała złych zamiarów bo była cała zdyszana i nie napinała mięśni gotowa do ataku. Wręcz przeciwnie - patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem starając się przyodziać jak najbardziej niewinną postawę. Uspokoiłem się więc, wygładziłem sierść i odsunąłem pazury by wyglądać na godnego zaufania. Kiedy wadera się nieco wyluzowała, usiadła i zmierzyła mnie pełnym paniki spojrzeniem, powiedziała:
- Jestem Nathalie. - sapnęła cicho. - Wybacz że tak cię wystraszyłam jednak jestem okropnie zagubiona. Pierwszy raz przychodzę z prośbą do psów, - w tych słowach wykryłem nutę zniesmaczenia, którą mimo zbierającego się warknięcia w gardle, postanowiłem zignorować. - jednak ta sytuacja jest ... wyjątkowa. Czy mogłabym liczyć na waszą pomoc?
- Zależy o co chodzi. - usiadłem, uważnie lustrując wilczycę.
- Jestem opiekunką szczeniąt w wędrownej watasze która na zimę zatrzymała się na obrzeżach tych terenów. - wytłumaczyła co chwilę strzelając oczami dookoła, jakby spodziewała się zostać przyłapana. - Wszystkie inne opiekunki zachorowały, więc dali mi samej pod opiekę wszystkie piętnaście rozbrykanych szczeniąt. Przymknęłam tylko na chwilę oczy i ... - wykrztusiła, patrząc na mnie słabo: - Gdzieś zniknęły. Błagam, pomóżcie mi! Jestem roztrzęsiona a samej nie uda mi się ich odnaleźć! Obiecuje że wynagrodzę was uczciwie!
Cóż, nie mogłem jej odmówić więc już po kilku godzinach i uzgodnieniach z resztą Rady Psów, zorganizowaliśmy wielkie poszukiwania. Wszyscy zaczęli szukać i ja również postanowiłem pomóc. Dlatego kiedy tylko udało mi się załatwić wszystkie patrole, upolować dwa zające dla sfory i dokończyć "papierkową robotę", udało mi się wymknąć z Obozowiska wieczorem.
Przytknąłem nos do stwardniałej ziemi i wciągnąłem ostre powietrze, doszukując się nieznajomych zapachów. Niestety nic takiego nie wykryłem, więc zostałem zmuszony "iść na ślepo", głębiej w tereny.
Kluczyłem między drzewami, zaglądałem do nor, skakałem w długiej trawie ... Nic. Żadnych śladów wilczej obecności. Trwało to na tyle długo że zdążyło się porządnie ściemnić i dopiero wtedy, kiedy chciałem się już poddać, doszedł do mnie nikły zapach. Rozentuzjazmowany ruszyłem tropem który z każdym mijanym drzewem robił się coraz mocniejszy. W pewnym momencie czułem go tak intensywnie że mogłem pędzić najszybciej jak potrafiłem a i tak nie zgubiłbym go.
Ten szaleńczy bieg nie mógł się jednak dobrze skończyć - nim w ogóle zdążyłem zareagować, las przerzedził się ustępując miejsca polanie. Ale nie byle jakiej polanie - polanie w środku Zwykłego Lasku, nieopodal Jeziora Amora. A wiecie co się na takich polanach znajduje? Tak. Białki.
A więc ja, najrozsądniejszy pies pod słońcem, zamiast widząc białe płatki z oddali, nie zwolniłem. Bo po co? Można lecieć z pełną prędkością, kto zabroni!
Na szczęście trochę mądrości od matki zostało bo zanim postawiłem swą świętą łapę na łączce, wziąłem głęboki oddech i zamknąłem pysk. Ha, choć pierwszy raz w tym życiu.
Zakląłem w myślach we wszystkich językach które znałem i gdy straciłem rozpęd, szybko wycofałem się do tyłu. Nie uszło mojej uwadze że bądź co bądź machnąłem na kwiatki które z radością wypuściły różowy, przeklęty pyłek. Wypuściłem głośno powietrze i rozkaszlałem się. Tak, to było nader inteligentne. Brawo Oscar, brawo. Znasz te okolice prawie jak własną kieszeń a o takich rzeczach zapominać? Ah, starość nie radość...(Pomińmy sam fakt że mam ledwo trzy lata).
Niestety. Nie dane mi było oddalić się szybko od miejsca zdarzeń bo gdy ponownie wciągnąłem woń, ta najciekawsza była naprawdę mocna. Zresztą kiedy odwróciłem się do zbiorowiska Białków, ujrzałem ledwo zauważalny szary punkcik.
- Cholera. - warknąłem w myślach i machnąłem ze złością ogonem. - No to będzie zabawa.
No i znowu wykazałem się szczytową głupotą bo cofnąłem się nieco do tyłu. Ależ nie kochani. Nie po to by sobie potruchtać z powrotem do ciepłej jaskini. Po to by wbiec prosto w źródło wiecznych mdłości i omdleń. Oo tak, jak ja to kocham!
Rozpędziłem się więc i zamykając dostęp powietrza do mojego ciała, wparowałem w pole. Sam fakt że wokół mnie szalał różowy, niebezpieczny dym niczym na jakimś Festiwalu Kolorów był nieco odpychający ale to że mam uratować przed nim małego wilka...Ah, co ja robię ze swoim życiem.
Rozmyślając tak nad sensem wbiegania prosto w choróbsko, po raz kolejny nie zdążyłem wyhamować i poczułem niewielką, puchatą przeszkodę pod swoimi łapami. Przejechałem pyskiem po ziemi, starając się za wszelką cenę nie wydać z siebie żadnych dźwięków. Szybko wstałem na równe nogi i odwróciłem się.
Pył był wszędzie - podnosił się do góry jakbym znalazł się właśnie w wesołej wersji Mglistej Dżungli, która niestety jeszcze bardziej utrudniała mi poruszanie się. Na szczęście widziałem jeszcze co jest krótko przede mną, więc nie uszła mojej uwadze mała, szarawa kulka zwinięta i drżąca między kwiatami. Bez zastanowienia chwyciłem ją w zęby i przymykając oczy wbiegłem - jak mi się zdawało - w stronę wyjścia.
"I don't wanna clean my room!"  Wolf pup.: Kiedy poczułem "czystość powietrza" położyłem malca przy jakimś drzewie i z przyjemnością wykonałem salwę kaszlnięć. Wilczek również skorzystał z tego przywileju i przez następne kilka minut słychać było tylko kasłanie.
- No dobra. - westchnąłem i przyjrzałem się uważnie małemu. Nigdy nie byłem dobry w komunikowaniu się ze szczeniakami a już w szczególności wilczymi, jednak postanowiłem zacząć łagodnie: - Jak ci na imię?
- Ru ... ru... ruby. - jęknął drżąc na całym ciele.
- Żeś się mały nawdychał. - mruknąłem a kiedy poczułem na sobie pytające spojrzenie waderki uśmiechnąłem się nieco za sztucznie: - Nic ważnego. Po prostu ... troszkę cię zemdli i... -
Zobaczyłem nagle na pyszczku Ruby rosnące przerażenie więc szybko dodałem: - Ale to naprawdę nie boli! I .. i jest przyjemne! Znaczy ... nie, nie jest przyjemne... ale .. no... A, cholera! - syknąłem i chwyciłem w zęby nieźle już wystraszoną waderkę. Współczuje w przyszłości moim dzieciom.
Starałem się jak najmniej machać szczenięciem jednak musiałem też iść dosyć sprawnie. Z każdą minutą i z każdym mijanym terenem Ruby piszczała coraz mocniej i coraz mocniej się kurczyła. Wiedziałem że będę musiał się mocno się sprężyć by więcej objawów się u niej nie pojawiło. Nie powiem, czułem się strasznie gdy wiedziałem że z każdym podskokiem na nierównej drodze, to małe szczenię odczuwa więcej bólu. Na szczęście dotarliśmy do Śnieżnych Gór gdzie kryło się Skrzydło Szpitalne. Szybko rozejrzałem się za gabinetem naszej pediatry, Nightshade. Z początku suczka zmierzyła mnie z lekka znudzonym spojrzeniem, jednak kiedy zauważyła stan młodej, szybko się opanowała. Szybkim ruchem pyska wskazała mi kamień pokryty grubą warstwą mchu.
- Połóż ją tutaj. - rozkazała stanowczo Nightshade i machnięciem ogona kazała mi stąd uciekać. Długo nie musiała mnie namawiać bo Ruby najwyraźniej zbierało się na mocne mdłości. Pobiegłem więc do Nathalie która poinformowała mnie że jeśli nie będzie w tym czasie szukać szczeniaków, znajdę ją w starym, przewalonym dębię nieopodal Starej Puszczy przy której obozowały wilki.
Kiedy już ją znalazłem wadera była wniebowzięta i rozkazała mi przyprowadzić Ruby prosto do niej kiedy tylko zostanie wyleczona. Wróciłem więc do jaskini medycznej po upływie pół godziny i z niepewnością zerknąłem do gabinetu suczki. Ta podawała właśnie jakaś niesmaczną mieszankę waderce, która układała się do smacznego snu.
- Niech śpi. - powiedziała cicho i zgrabnie zawinęła ogon wokół łap. - Przyda jej się trochę odpoczynku.
Nie bardzo wiedząc więc co zrobić wyręczyłem Brooklyn w jej patrolu i obszedłem tereny. Kiedy zbliżałem się do znajomej mi już polanki, z ulgą stwierdziłem że ślad po naszym dzisiejszym wypadzie zniknął.
Wróciłem do Nightshade i Ruby, która rozbudzona latała właśnie po jaskini obwąchując przeróżne rzeczy.
- Hej, mała. - zawołałem do niej. - Idziemy do mamy?
Ruby szczeknęła wesoło i potruchtała za mną do wyjścia. Nie była to łatwa droga - waderka co chwilę podskakiwała, piszczała, obwąchiwała i latała dookoła
- Wiesz jakie to było dziwne? - pisnęła po raz kolejny. - Normalnie taki odloooot... Myślałam że mi głowa odpadnie i strasznie chciało mi się rzygać!
Przewróciłem oczami. Po bezbronnej, wystraszonej waderce nie pozostał żaden ślad. Cierpliwie znosiłem jej zaczepki która z każdą sekundą robiły się coraz bardziej irytujące. Dlatego więc gdy ujrzałem przewalone drzewo westchnąłem z ulgą. Z wnętrza wysunął się niepewnie jasny pysk a zaraz po nim reszta wilczycy. Nathalie podbiegła do nas z radością i liznęła czuło Ruby.
- Dlaczego mi to zrobiliście? - szepnęła cicho i szturchnęła delikatnie szczenię. Podniosła na mnie wzrok żółtawych, przepełnionych radością oczu i dodała: - Dziękuje. Już myślałam że nie ma nadziei na odnalezienie malców ale powiększyłeś mi tą iskierkę. - mówiąc to ponownie zerknęła na Ruby, skaczącą jej pod nogami. Uśmiechnąłem się nieznacznie. Może jestem za miękki ale rozczulał mnie widok radosnej rodziny. Myśląc o tym przez głowę przebiegło mi jedno ze zdań które nie sposób było zapomnieć.
"Nie pozwolę cię skrzywdzić. - szepnęła cicho ciemna suczka, mrużąc  barwne oczy. - Już wystarczająco wiele razy na to pozwoliłam w swoim życiu. Jeśli kiedykolwiek będziesz się bał - będę zawsze przy tobie".
Tak proste i niby suche słowa, a jednak utrwaliły się w mojej głowie na stałe.

Opowiadanie zaliczone! //Brooklyn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!