18 sty 2017

Od Brooklyn cd Dantego

Chociaż w duchu starałam się zachować spokój czułam, że nie byłam już w stanie.
–Właśnie, że mój! - obnażyłam kły.
Z mojego gardła wydobyło się ostrzegawcze warczenie, jednak samiec nic sobie z tego nie robił, wręcz przeciwnie, parsknął śmiechem. Cudem powstrzymywałam się od rzucenia się na niego. Wprawdzie był silny i zapewne również zwinny, jednak nie znał moich umiejętności. Przecież udało mi się wyrwać z jego uścisku. Byłam młodsza i niemalże każdego dnia miałam swój mały trening, więc fizycznie byłam sprawna, jak i również silna. Pies był starszy. Mógłby mnie przewyższać siłą, lecz nie szybkością. Zresztą miałam swoje taktyki, których nauczyła mnie dawno temu mama. Pomagały mi one wyjść bez szwanku po spotkaniu z niedźwiedziami i innymi niebezpiecznymi istotami. Po dłuższej analizie tego typu byłam skłonna rozedrzeć bezczelnemu owczarkowi gardło, ale powstrzymały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, chciałam dowiedzieć się więcej o mamie, a zabicie aroganckiego samca uniemożliwiłoby mi to. Po drugie, to był ojciec Dantego. Gdybym go odesłała do zaświatów, zapewne on nigdy by mi nie wybaczył, ba, sam by zniszczył mnie. Nie chciałam, żeby rozrzucał moje ciało w furii. Zamknęłam oczy i wzięłam głębszy wdech, a wypuszczając powietrze policzyłam do dziesięciu. Dopiero po tym ponownie otworzyłam je i zabrałam głos.
–Nazywasz się Trafalgar, jesteś wrednym, sarkastycznym gburem. Należałeś do Pack Dog Heaven i przyjaźniłeś się wtedy z suczką Border Collie, Broken Heart. Dogryzaliście sobie, ale gdy któreś z was potrzebowało pomocy, drugie rzucało wszystko, co miało do roboty, aby tylko jej udzielić. Często przesiadywałeś w zamku, jeść najbardziej lubiłeś ryby. Moja mama... - podkreśliłam to słowo, aby udowodnić moje bliskie pokrewieństwo z nią –...zaś uwielbiała przesiadywać na drzewach i poruszać się po nich, ponieważ nauczył ją tego bliski przyjaciel, Despero, a wiedzę tą przekazała mi. Była na stanowisku mordercy, oraz w pewnym momencie jako beta. Inną z jej bliskich osób była suczka, czarna labradorka Maneki-Neko, alfa w tamtych czasach. Mama miała wiele blizn z nielegalnych, psich walk, które należały do jej przeszłości. Również okrutne w niej było to, że jej pierwszym partnerem był nijaki Breed. Zdobył jej zaufanie, był z nią prawie od jej urodzenia, a później zdradził. Myślisz, że przekazałaby te informacje byle komu? Jedyne, o czym nie mam pojęcia, to o moim ojcu, ponieważ nigdy nie chciała nic mi na ten temat zdradzić. - zakończyłam swoją wypowiedź uważnie obserwując reakcję Trafalgara.
Owczarek przez dłuższą chwilę milczał analizując każde moje słowo. W międzyczasie uważnie mnie obserwował, zapewne szukał więcej podobieństw między mną, a nią.
–Gdzie teraz jest, w takim razie? - spytał lekceważącym tonem, chociaż po oczach było widać ostrożność.
–Zakopana między korzeniami jej ulubionego drzewa. - odpowiedziałam lodowatym głosem –Jakiś czas temu została zabita. Obok jej rozszarpanego ciała został jedynie krwawy ślad głoszący, że zemsta została dokonana.
Samiec poruszył się niespokojnie. Smutek, jaki przez chwilę wymalował się na jego pysku świadczył o tym, że zabolała go ta wiadomość. Może nie był aż takim gburem, za jakiego go wzięłam?
–Co chcesz wiedzieć? - starał się spytać oschle, jednak wykryłam drżenie w jego głosie.
Czyli w końcu mi uwierzył. Przyznam szczerze, że kamień spadł mi z serca. Chociaż nie darzyłam go sympatią, mógł mi bardzo pomóc, a do tego potrzebne było właśnie jego zaufanie, nawet małe.
–Kto ją śledził? Przed kim uciekałyśmy? Nigdy nie poruszyła tego tematu. Nigdy nie wspominała, że nasza wędrówka ma cel inny, niż odnalezienie terenów sfory. Dopiero Dante mi to uświadomił.
–Wataha, cała wataha. O ile się nie mylę, nazywali się Wataha Krwawej Nocy. Naraziła się dawno temu, kiedy wielokrotnie broniła innego przyjaciela. Była odważna, postawiła się im wszystkim. Mieli przewagę liczebną, a ona pozbawiła życia przywódcę grożącego jej bliskiemu, po czym wydostała się z ich obozowiska bez szwanku. Wiedziała, że będą ją ścigali, ostrzegałem ją. - mruknął niezadowolony.
Kiwnęłam łbem na znak, że przyswoiłam wiedzę.
–Dziękuję, nawet nie wiesz, jak mi pomogłeś. - uśmiechnęłam się słabo.
Samiec mruknął pod nosem coś o tym, że robi to tylko dla niej.
–Nie chciałbyś wrócić do Packu? Miałbyś stały dom, w dodatku Dante byłby w pobliżu. - zaoferowałam.
–Broniąc Broken, również naraziłem się wilkom. Moje ciągłe przemieszczanie się nie jest bez powodu. - odparł oschle.
–Pójdę z tobą! - niemal wykrzyknął Dante, który dotychczas siedział cicho.
Niemalże czułam, jak grunt obsuwa mi się pod łapami, a przynajmniej moja psychika tak to odebrała. Przerzuciłam wzrok na towarzysza, który jak gdyby nigdy nic się do niego przymilał.
–D..Dante.. - szepnęłam.
–Od początku wiedziałaś, że już z tobą nie wrócę, jeżeli go odnajdziemy. - powiedział, jakby to było oczywiste.
–Nic takiego nie mówiłeś. - syknęłam.
–Ale wiedziałaś to. - bronił się.
–Zostawisz wszystko?! Sfore?! Mnie?! - czułam rosnący we mnie gniew mieszany z frustracją.
–Zrobiłabyś to samo! - warknął.
–Nie, bo nie jestem pi*przoną egoistką! - wykrzyczałam.
–Mówisz tak tylko dlatego, że twoja matka jest już martwa i nigdy jej nie spotkasz! - odgryzł się.
Nie byłam w stanie mu na to odpowiedzieć. Bezskutecznie usiłowałam powstrzymać wypływające z oczu łzy. Patrzyłam pusto na Dantego. Coś we mnie pękło. W klatce piersiowej doskwierał mi ból, jakby moje serce zostało rozerwane. Mina psa momentalnie się zmieniła z wściekłej na przerażoną.
–Brook, ja... - zaczął.
–Idź ze swoim ojcem.
Nigdy wcześniej nie przybrałam tak nieprzyjemnego tonu, jak tym razem.
–Brooklyn... - zrobił krok w moją stronę.
–Odejdź! - teraz zaś głos zupełnie mi się załamał.
Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec przed siebie. Nie widziałam, w którą stronę zmierzam, na dodatek miałam rozmyty obraz. Nie obchodziło mnie już, czy ktoś albo coś po drodze może mnie zabić czy też złapać albo zadać obrażenia. Nie obchodziło mnie nic. Starałam się uciec przed cierpieniem, chociaż doskonale wiedziałam, że to niemożliwe. To jedno zdanie zraniło mnie tak, jak nic ani nikt nigdy wcześniej. Boleśnie uświadomił mi stratę, o którą i bez tego się obwiniałam. Nigdy jednak nie odważyłam się wypowiedzieć na głos, że nigdy jej już nie spotkam.
Zatrzymałam się dopiero, kiedy nie miałam już siły. Potknęłam się o wystający korzeń. Zaryłam pyskiem o ziemię. Nie dałam rady się podnieść. Byłam brudna i podrapana przez gałęzie. Miałam wiele drobnych ran w miejscach, w których zetknęłam się ciałem z naturą, a mianowicie na wszystkich kończynach, bokach i łbie. W niektórych miejscach moja sierść pozlepiała się od krwi i potu. Zamknęłam zmęczone ciągłym płaczem oczy.

Dante? Dłuższy, depresyjny rozdział xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!