14 sty 2017

Od Dante - Loteria (Ozyrys)

Dzisiaj rano każdy dostał już informację o czekającym nas zadaniu, które zszokowało mnie trochę. Na naszym terenie pojawiła się wilczyca imieniem Nathalie z dużym zmartwieniem na głowie. Musieliśmy pomóc znaleźć szczenięta dla niej, a wiadomo że jeśli pozostaną długo same mogą wpakować się w tarapaty, w najgorszym wypadku mogą zostać zaatakowane przez większe drapieżniki. Postanowiłem ruszyć w poszukiwanie jednego z nich, zaraz gdy się dowiedziałem.
Postanowiłem poszukiwania zacząć w Tropikalnej Zatoczce, więc biegiem ruszyłem od Gór w stronę celu. Gdy moje łapy stały już tam gdzie miały stać, zacząłem węszyć jakiś zapachów, które przypominałyby zapach intruzów. Tym razem powolnym krokiem szedłem wzdłuż krzaków, wtykając nos wszędzie gdzie popadnie, zaglądając do każdej nory i pod każdy patyk, oczywiście na próżno, ponieważ nie znalazłem niczego oprócz wystraszonego króliczka, który uciekł gdy tylko się zbliżyłem. Westchnąłem na bezowocne poszukiwania, jednak zauważyłem że tam gdzie uciekł królik jest ślad drobnej łapki. Drapiąc grzbietem o gałęzie i krzaki przecisnąłem się do śladu, dokładnie go obwąchałem i sprawdziłem. Psia łapa to nie była na pewno, a zapach wskazywał intruza, jednak oddalonego przynajmniej od godziny z tego miejsca. Najszybciej byłoby utartymi ścieżkami, ale owy intruz tłukł się krzakami, a ja nie chciałem zgubić tropu. Zebrałem siły i zacząłem się przeciskać, czołgając się za śladami. Zatrzymałem się przed potężnym krzakiem akacji, ponieważ nie było mowy żebym pod nim przelazł. Nawet dla małego szczeniaka byłoby to wyzwanie żeby się przeczołgać pod tą rośliną bez najmniejszego zadrapania, w końcu usiana była kolcami jak jeż. Patrząc że łapki nie zatrzymały się przed krzakiem mogłem już wnioskować że szczeniaczek jest podrapany, bądź ranny. To nie była dobra wiadomość, ponieważ krew może przyciągnąć opcjonalnych drapieżników. Czas na znalezienie zguby stanowczo się skurczył. W zębach roztrzaskałem gałąź która nie pozwala mi wstać i szybko przebiegłem dookoła krzaka, rozbijając sobie nos o jakąś gałązkę akacjową. Oblizałem krew z nosa, nie zatrzymując się i szybko zobaczyłem dalszy ślad. Zacząłem dokładnie wąchać, jednak moja rana utrudniała mi to i to bardzo znacznie. Oznaczało to również że mogę pójść za śladami złego intruza, a jeśli to zrobię ten który przeciskał się przez krzaki może być już w niebezpieczeństwie, a tego próbujemy uniknąć za wszelką cenę. Zauważyłem jedynie malutkie ślady krwi na kolcach, gdzie łapki się zaczynały, a z mojej medycznej wiedzy domyśliłem się że to nie moja krew, ponieważ ta już tu była od około 40 minut. Wiedziałem przy okazji że nawet czołgając się przez przeszkody poruszam się zdecydowanie szybciej od szczeniaka i mam większą szansę go dogonić. Tym razem ślady prowadziły przez luźniejszą część lasu, więc mogłem biec za śladami. Patrząc na rośliny tuż koło tropu małego intruza zauważałem maleńkie ślady krwi, wyraźnie jakiś kolec go jednak dopadł do krwi. To ułatwiało mi stwierdzanie czy podążam za właściwymi śladami, właściwego szczeniaka. Biegnąc dalej, zorientowałem się że ślady mają większą odległość, a wynikało z tego że mały zaczął biec. Przyśpieszyłem kroku, nie odpuszczając śladów wzrokiem, doprowadzając do tego że zderzyłem się z pokaźną gałęzią na wysokości mojego łba. "Jeśli nie zacznę uważać, będę w tarapatach szybciej niż dotrę do tego szczeniaka" burknąłem na siebie zły, otrzepując się. Dalej szedłem wolniej z nadzieją że doganiam intruza, ponieważ gdybym biegł mogłoby to wywołać zawroty głowy po uderzeniu.
Dotarłem do Długiego Mostu, miejscu zabronionym dla szczeniaków. Ten chyba miał talent do pakowania się w kłopoty. Najpierw krzak akacji, a teraz takie miejsce. I wtedy przy moście zauważyłem zgubę, przestraszonego i trochę podrapanego, ale po za tym nic mu nie było.
Stał na samym środku przejścia na most, więc wystarczyło właściwie tylko naskoczyć żeby go złapać. Wiedziałem jednak że koszmarnie się wystraszy jak tak zrobię więc postanowiłem podejść go powoli i w momencie kiedy mnie obserwuje. Wysunąłem najpierw łeb z krzaków, a potem delikatnie stawiając łapy, zatrzymałem się przed krzakiem. Maluch widząc mnie, natychmiast się zjeżył i zaczął groźnie warczeć. Niezbyt szybko zacząłem się zbliżać, z ogonem opuszczonym, żeby nie pomyślał że jestem agresorem bądź wrogiem. Ten jednak podskakiwał, podkulił ogon i ciągle warczał, otwierając pysk coraz szerzej, pokazując jeszcze mleczne kły. Zatrzymałem się więc i położyłem na ziemi, wyciągając przednie łapy przed siebie. Zacząłem oblizywać nos, czując cienką strużkę krwi, która zaczęła mi dokuczać. W tym samym czasie szczeniak przestał tak koszmarnie hałasować i zaczął się interesować moją obecnością. Leżałem bez ruchu, z pyskiem na ziemi, a intruz raz powoli podchodził w moją stronę z nosem wysuniętym żeby powąchać mnie, a zaraz odskakiwał warcząc i jeżąc się najmocniej jak potrafił. Musiałem tam trochę poleżeć, żeby mógł do mnie nabrać więcej zaufania, ale nim się obejrzałem zaczął już łobuzować, skacząc mi po głowie i podgryzając mi łapy. Poirytowany wstałem, patrząc na przestraszonego szczeniaka z góry. Chwilę siedział i merdał podkulonym ogonem w moją stronę.
- Jak się wabisz? - zapytałem, ponieważ brakowało mi już nazw podobnych do "intruz".
- Ozyrys - szczeknął piskliwym głosem, dalej okazując mi sympatię, żebym go nie zjadł.
- Zabiorę Cię do mamy. - powiedziałem, próbując podnieść Ozyrysa w zębach. Ten jednak położył się na piachu, piszcząc gdy tylko go dotknąłem. Odskoczyłem myśląc że to tylko kwestia tego że się mnie boi, jednak przypomniało mi się że pewnie ciągle dokuczają mu jego drobne ranki. Westchnąłem i obróciłem się w stronę krzaków, szukając babki. Rośnie praktycznie wszędzie, a jeśli bym ją przetarł bez problemu mogłaby ukoić ból z takich zadrapań. Zbieranie okazało się znacznie trudniejsze z szczeniakiem który za punkt honoru postanowił sobie upolować twój ogon. Zacząłem się powoli denerwować obecnością puchatej kulki chcącej mnie doprowadzić do białej gorączki. Kiedy udało mi się już opatrzyć trochę niesfornego Ozyrysa byłem w stanie go podnieść. Ten natychmiast się zatrzymał i znowu podkulił ogon i zaczął nim machać. Gdy obróciłem się w stronę sfory, przeraziłem się obecnością sporych kłopotów.
Stałem, za mną był most, a przede mną wkurzony wilk, który najwyraźniej ruszył za śladem krwi mojej i Ozyrysa. Szybko przebadałem go wzrokiem, i równie szybko zacząłem wysuwać wnioski. Przeciwnik był tej samej wielkości co ja, jednak wiedziałem że w starciu nie mam z nim szans. Najwyraźniej miał większe doświadczenie w starciach jeden na jednego niż ja. Jednak nie wydał mi się taki inteligenty skoro nie zaszedł potencjalnej ofiary a staną twarzą w twarz. Musiał być bardzo pewny siebie. Podkuliłem ogon, zupełnie jak to robił wcześniej szczeniak, jednak wilk zawarczał w moją stronę i był gotowy do ataku. Musiałem szybko wymyślić jakiś plan, jeśli chciałem wyjść z sytuacji bez szwanku. Zacząłem się panicznie oglądać na prawo i lewo, a mój przeciwnik był oraz bliżej, czas kurczył się z sekundy na sekundę. Nagle wilk zaszarżował w naszą stronę, a ja z całej siły tylnimi łapami odbiłem się od jednej z metalowych bali podtrzymujących most. Udało mi się na czas przeskoczyć przeciwnika, a zszokowany moim ruchem wilk uderzył głową o miejsce od którego ja się odbiłem. Wtedy w mojej głowie zaiskrzył pomysł i zacząłem biec, jednak nie z całych sił, a tak by wilk za nami gonił. Oczywiście zawzięte bydlę pogoniło za nami, jeszcze bardziej rozwścieczone niż przed atakiem. Trzymając Ozyrysa w pysku skoczyłem nad gałęzią, o którą ja się wcześniej uderzyłem, w skutku wilk znowu zderzył się z przeszkodą. Można powiedzieć że powtórzył mój błąd, jednak ja byłem krok przed nim, wiedząc że wystraczy go zmęczyć by wywołać efekt który go powali bez mojej pomocy. Wtedy musiałem już tylko pobiegać chwilę w kółko, aż przeciwnik dostał koszmarnych zawrotów głowy. Odłożyłem na chwilę szczeniaka na ziemię i dopiero po tym odważyłem się zaatakować agresora. Wystarczyło ugryźć punkt witalny na szyi, żeby przestraszył się ataku i uciekł. Trochę zadyszany wziąłem głęboki oddech i wróciłem do miejsca w którym zostawiłem puchatego intruza. Podskoczyłem na równe łapy, ponieważ nie było go na miejscu! Gotowy panikować, zacząłem węszyć miejsce gdzie go położyłem, ale wtedy coś wyskoczyło i złapało mnie zębami za uszy, targając na lewo i prawo. Popatrzyłem już bardzo poirytowany, a Ozyrys posłał mi dziecięcy uśmiech. Wyrwałem uszy z jego pyska po czym podniosłem malucha spowrotem, powolnym krokiem kierując się w stronę sfory. Droga powrotna była już zupełnie cicha, bez przeszkód, które próbują Cię rozszarpać. Przez chwilę wsłuchiwałem się w cichy świergot ptaków, relaksując się trochę po całej bieganinie. Chwilę zepsuł Ozyrys, który zaczął głośno szczekać na każdego gryzonia i ptaka którego zobaczył. Westchnąłem, myśląc że nie chcę mieć takich hałasujących puchatych kulek w przyszłości.
Znalazłem Nathalie i położyłem szczeniaka na ziemi, patrząc jak biegnie do mamy. Położyłem uszy, bo zdawałem sobie sprawę że całe niebezpieczeństwo jakie miał po drodze potraktował jak naprawdę wyśmienitą zabawę. Westchnąłem głośno, po czym życzyłem Nathalie żeby już nie gubiła swoich małych rozrabiaków.

Opowiadanie zaliczone! //Brooklyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!