Dzisiaj rano każdy dostał już informację o czekającym nas zadaniu, które
zszokowało mnie trochę. Na naszym terenie pojawiła się wilczyca
imieniem Nathalie z dużym zmartwieniem na głowie.
Musieliśmy pomóc znaleźć szczenięta dla niej, a wiadomo że jeśli
pozostaną długo same mogą wpakować się w tarapaty, w najgorszym wypadku
mogą zostać zaatakowane przez większe drapieżniki. Postanowiłem ruszyć w
poszukiwanie jednego z nich, zaraz gdy się dowiedziałem.
Postanowiłem
poszukiwania zacząć w Tropikalnej Zatoczce, więc biegiem ruszyłem od Gór
w stronę celu. Gdy moje łapy stały już tam gdzie miały stać, zacząłem
węszyć jakiś zapachów, które przypominałyby zapach intruzów. Tym razem
powolnym krokiem szedłem wzdłuż krzaków, wtykając nos wszędzie gdzie
popadnie, zaglądając do każdej nory i pod każdy patyk, oczywiście na
próżno, ponieważ nie znalazłem niczego oprócz wystraszonego króliczka,
który uciekł gdy tylko się zbliżyłem. Westchnąłem na bezowocne
poszukiwania, jednak zauważyłem że tam gdzie uciekł królik jest ślad
drobnej łapki. Drapiąc grzbietem o gałęzie i krzaki przecisnąłem się do
śladu, dokładnie go obwąchałem i sprawdziłem. Psia łapa to nie była na
pewno, a zapach wskazywał intruza, jednak oddalonego przynajmniej od
godziny z tego miejsca. Najszybciej byłoby utartymi ścieżkami, ale owy
intruz tłukł się krzakami, a ja nie chciałem zgubić tropu. Zebrałem siły
i zacząłem się przeciskać, czołgając się za śladami. Zatrzymałem się
przed potężnym krzakiem akacji, ponieważ nie było mowy żebym pod nim
przelazł. Nawet dla małego szczeniaka byłoby to wyzwanie żeby się
przeczołgać pod tą rośliną bez najmniejszego zadrapania, w końcu usiana
była kolcami jak jeż. Patrząc że łapki nie zatrzymały się przed krzakiem
mogłem już wnioskować że szczeniaczek jest podrapany, bądź ranny. To
nie była dobra wiadomość, ponieważ krew może przyciągnąć opcjonalnych
drapieżników. Czas na znalezienie zguby stanowczo się skurczył. W zębach
roztrzaskałem gałąź która nie pozwala mi wstać i szybko przebiegłem
dookoła krzaka, rozbijając sobie nos o jakąś gałązkę akacjową. Oblizałem
krew z nosa, nie zatrzymując się i szybko zobaczyłem dalszy ślad.
Zacząłem dokładnie wąchać, jednak moja rana utrudniała mi to i to bardzo
znacznie. Oznaczało to również że mogę pójść za śladami złego intruza, a
jeśli to zrobię ten który przeciskał się przez krzaki może być już w
niebezpieczeństwie, a tego próbujemy uniknąć za wszelką cenę. Zauważyłem
jedynie malutkie ślady krwi na kolcach, gdzie
łapki się zaczynały, a z mojej medycznej wiedzy domyśliłem się że to nie
moja krew, ponieważ ta już tu była od około 40 minut. Wiedziałem przy
okazji że nawet czołgając się przez przeszkody poruszam się zdecydowanie
szybciej od szczeniaka i mam większą szansę go dogonić. Tym razem ślady
prowadziły przez luźniejszą część lasu, więc mogłem biec za śladami.
Patrząc na rośliny tuż koło tropu małego intruza zauważałem maleńkie
ślady krwi, wyraźnie jakiś kolec go jednak dopadł do krwi. To ułatwiało
mi stwierdzanie czy podążam za właściwymi śladami, właściwego
szczeniaka. Biegnąc dalej, zorientowałem się że ślady mają większą
odległość, a wynikało z tego że mały zaczął biec. Przyśpieszyłem kroku,
nie odpuszczając śladów wzrokiem, doprowadzając do tego że zderzyłem się
z pokaźną gałęzią na wysokości mojego łba. "Jeśli nie zacznę uważać, będę w tarapatach szybciej niż dotrę do tego szczeniaka"
burknąłem na siebie zły, otrzepując się. Dalej szedłem wolniej z
nadzieją że doganiam intruza, ponieważ gdybym biegł mogłoby to wywołać
zawroty głowy po uderzeniu.
Dotarłem do Długiego Mostu, miejscu
zabronionym dla szczeniaków. Ten chyba miał talent do pakowania się w
kłopoty. Najpierw krzak akacji, a teraz takie miejsce. I wtedy przy
moście zauważyłem zgubę, przestraszonego i trochę podrapanego, ale po za
tym nic mu nie było.
Stał
na samym środku przejścia na most, więc wystarczyło właściwie tylko
naskoczyć żeby go złapać. Wiedziałem jednak że koszmarnie się wystraszy
jak tak zrobię więc postanowiłem podejść go powoli i w momencie kiedy
mnie obserwuje. Wysunąłem najpierw łeb z krzaków, a potem delikatnie
stawiając łapy, zatrzymałem się przed krzakiem. Maluch
widząc mnie, natychmiast się zjeżył i zaczął groźnie warczeć. Niezbyt
szybko
zacząłem się zbliżać, z ogonem opuszczonym, żeby nie pomyślał że jestem
agresorem bądź wrogiem. Ten jednak podskakiwał, podkulił ogon i ciągle
warczał, otwierając pysk coraz szerzej, pokazując jeszcze mleczne kły.
Zatrzymałem się więc i położyłem na ziemi, wyciągając przednie łapy
przed siebie. Zacząłem oblizywać nos, czując cienką strużkę krwi, która
zaczęła mi dokuczać. W tym samym czasie szczeniak przestał tak
koszmarnie hałasować i zaczął się interesować moją obecnością. Leżałem
bez ruchu, z pyskiem na ziemi, a intruz raz powoli podchodził w moją
stronę z nosem wysuniętym żeby powąchać mnie, a zaraz odskakiwał warcząc
i jeżąc się najmocniej jak potrafił. Musiałem tam trochę poleżeć, żeby
mógł do mnie nabrać więcej zaufania, ale nim się obejrzałem zaczął już
łobuzować, skacząc mi po głowie i podgryzając mi łapy. Poirytowany
wstałem, patrząc na przestraszonego szczeniaka z góry. Chwilę siedział i
merdał podkulonym ogonem w moją stronę.
- Jak się wabisz? - zapytałem, ponieważ brakowało mi już nazw podobnych do "intruz".
- Ozyrys - szczeknął piskliwym głosem, dalej okazując mi sympatię, żebym go nie zjadł.
-
Zabiorę Cię do mamy. - powiedziałem, próbując podnieść Ozyrysa w
zębach. Ten jednak położył się na piachu, piszcząc gdy tylko go
dotknąłem. Odskoczyłem myśląc że to tylko kwestia tego że się mnie boi,
jednak przypomniało mi się że pewnie ciągle dokuczają mu jego drobne
ranki. Westchnąłem i obróciłem się w stronę krzaków, szukając babki.
Rośnie praktycznie wszędzie, a jeśli bym ją przetarł bez problemu
mogłaby ukoić ból z takich zadrapań. Zbieranie okazało się znacznie
trudniejsze z szczeniakiem który za punkt honoru postanowił sobie
upolować twój ogon. Zacząłem się powoli denerwować obecnością puchatej
kulki chcącej mnie doprowadzić do białej gorączki. Kiedy udało mi się
już opatrzyć trochę niesfornego Ozyrysa byłem w stanie go podnieść. Ten
natychmiast się zatrzymał i znowu podkulił ogon i zaczął nim machać. Gdy
obróciłem się w stronę sfory, przeraziłem się obecnością sporych
kłopotów.
Stałem, za mną był most, a przede mną wkurzony wilk,
który najwyraźniej ruszył za śladem krwi mojej i Ozyrysa. Szybko
przebadałem go wzrokiem, i równie szybko zacząłem wysuwać wnioski.
Przeciwnik był
tej samej wielkości co ja, jednak wiedziałem że w starciu nie mam z nim
szans. Najwyraźniej miał większe doświadczenie w starciach jeden na
jednego niż ja. Jednak nie wydał mi się taki inteligenty skoro nie
zaszedł potencjalnej ofiary a staną twarzą w twarz. Musiał być bardzo
pewny siebie. Podkuliłem ogon, zupełnie jak to robił wcześniej
szczeniak,
jednak wilk zawarczał w moją stronę i był gotowy do ataku. Musiałem
szybko wymyślić jakiś plan, jeśli chciałem wyjść z sytuacji bez szwanku.
Zacząłem się panicznie oglądać na prawo i lewo, a mój przeciwnik był
oraz bliżej, czas kurczył się z sekundy na sekundę. Nagle wilk
zaszarżował w naszą stronę, a ja z całej siły tylnimi łapami odbiłem się
od jednej z metalowych bali podtrzymujących most. Udało mi się na czas
przeskoczyć przeciwnika, a zszokowany moim ruchem wilk uderzył głową o
miejsce od którego ja się odbiłem. Wtedy w mojej głowie zaiskrzył pomysł
i zacząłem biec, jednak nie z całych sił, a tak by wilk za nami gonił.
Oczywiście zawzięte bydlę pogoniło za nami, jeszcze bardziej
rozwścieczone niż przed atakiem. Trzymając Ozyrysa w pysku skoczyłem nad
gałęzią, o którą ja się wcześniej uderzyłem, w skutku wilk znowu
zderzył się z przeszkodą. Można powiedzieć że powtórzył mój błąd, jednak
ja byłem krok przed nim, wiedząc że wystraczy go zmęczyć by wywołać
efekt który go powali bez mojej pomocy. Wtedy musiałem już tylko
pobiegać chwilę w
kółko, aż przeciwnik dostał koszmarnych zawrotów głowy. Odłożyłem na
chwilę szczeniaka na ziemię i dopiero po tym odważyłem się zaatakować
agresora. Wystarczyło ugryźć punkt witalny na szyi, żeby przestraszył
się ataku i uciekł. Trochę zadyszany wziąłem głęboki oddech i wróciłem
do miejsca w którym zostawiłem puchatego intruza. Podskoczyłem na równe
łapy, ponieważ nie było go na miejscu! Gotowy panikować, zacząłem węszyć
miejsce gdzie go położyłem, ale wtedy coś wyskoczyło i złapało mnie
zębami za uszy, targając na lewo i prawo. Popatrzyłem już bardzo
poirytowany, a Ozyrys posłał mi dziecięcy uśmiech. Wyrwałem uszy z jego
pyska po czym podniosłem malucha spowrotem, powolnym krokiem kierując
się w stronę sfory. Droga powrotna była już zupełnie cicha, bez
przeszkód, które próbują Cię rozszarpać. Przez chwilę wsłuchiwałem się w
cichy świergot ptaków, relaksując się trochę po całej bieganinie.
Chwilę zepsuł Ozyrys, który zaczął głośno szczekać na każdego gryzonia i
ptaka którego zobaczył. Westchnąłem, myśląc że nie chcę mieć takich
hałasujących puchatych kulek w przyszłości.
Znalazłem Nathalie i położyłem szczeniaka na
ziemi, patrząc jak biegnie do mamy. Położyłem uszy, bo zdawałem sobie
sprawę że całe niebezpieczeństwo jakie miał po drodze potraktował jak naprawdę wyśmienitą zabawę. Westchnąłem głośno, po czym życzyłem Nathalie żeby już nie gubiła swoich małych rozrabiaków.
Opowiadanie zaliczone! //Brooklyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie wiesz czegoś? Pytaj śmiało!
Pamiętaj również by komentować zalogowany, lub podpisany!